Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi RockmenikXC z miasteczka Siedlce. Mam przejechane 435.21 kilometrów w tym 23.66 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.97 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy RockmenikXC.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2013

Dystans całkowity:b.d.
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:
Średnio na aktywność:0.00 km
Więcej statystyk
  • DST 436.00km
  • Czas 15:20
  • VAVG 28.43km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Kross Level A2 XT
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cel: Kraków...

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 22.06.2013 | Komentarze 0

Jest poniedziałek, 10 czerwca, godz. ok. 11:00. Trwa wtedy upewnianie się, czy stan techniczny rowerów jest w dobrym stopniu, czyli w takim jak to było jeszcze przed przygotowywaniami w dzień wyjazdu. Po upewnieniu się, że wszystko jest OK, zaczeliśmy pruć przed siebie. Pięciu uczestników wycieczki, czyli Ja, Łukasz, Ola, Rafał i Michał, wymyśliło sobię pewien cel...

Tak drodzy czytelnicy nie mylicie się, tym celem był Kraków

Strasznie się jarałem tym wyjazdem (pozostali chyba też) ;), ponieważ był to nasz pierwszy taki wielodniowy wyjazd, odrazu z takim osiągnięciem (pozwólcie kolarze, szczególnie szosowi, że nazwę to osiągnięciem) :D.

No to zaczynam pisać tę przygodę:

I Dzień wyjazdu:

Ruszyliśmy z Siedlec. W Siedlcach pozałatwialiśmy kilka spraw, a mianowicie kilku uczestników zamówiło w PKP bilety powrotne, Ja kupiłem Isoplusa, linki sciągające i inne tam duperele. Po kupieniu wszystkiego co będzie niezbędne do uzupełnienia ekwipunku, ruszyliśmy natychmiast w drogę.



Naszym pierwszym celem, było dotarcie do Żelechowa. Tam na podwórku miłej pani rozbiliśmy namioty i zjedliśmy "grubsze" żarcie.



II Dzień wyjazdu:

Godz. 7:00. Deszczowo. Każdy nałożył na siebie płaszcz przeciwdeszczowy i w drogę. Niestety chmura się nieźle rozchuśtała i musieliśmy zajechać do jakiegoś najbliższego przystanku autobusowego. Dla niektórych (w tym dla mnie :P), na nic zdały się płaszcze. Kolega posiadał "płaszcz" w którym woda po prostu wsiąkała (pozdrawiam kolegę :D), a ja natomiast miałem płaszcz b.dobry, tyle że był on do pasa, więc spodnie miałem całe mokre. Czekaliśmy tak ok. półtorej godziny. Po upłynięciu danego czasu, słoneczko pięknie wyszło z chmur, a my ruszyliśmy w stronę Dęblina. W Dęblinie przejechaliśmy przez Wisłę i jechaliśmy dalej. W Wieczór dotarliśmy do miejscowości Ciepielów. Przed postanowieniem rozbicia namiotów w tej miejscowości, zobaczyliśmy bardzo ciekawy park:





A tak wygląda rower z bagażem :)




A tu kościół w Ciepielowie (Mieszanka Gotyku z Klasycyzmem bodajże) :):







Tego też dnia pojawiła się pierwsza usterka na tej wyprawie, w rowerze... w moim rowerze ;). Łańcuch się urwał.
(Najlepszy ze wszystkich, a problem jako pierwszy musiał się pojawić) haha :P.

Oczywiście szybko to naprawiliśmy i ruszyliśmy.

Po pozwiedzeniu danej miejscowości, poszliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia namiotów. Udało się znaleźć miejsce do rozbicia na podwórku pewnego miłego pana. Zupki błyskawiczne, chrupki i dobranoc :).

III Dzień wyjazdu:

Ten dzień był chyba najciekawszy. Dojechaliśmy tego dnia do Kielc. Jaki był wtedy krzyk, jak wszyscy zobaczyli góry w świętokrzyskim :D. Tego też dnia razem z kolegą przekroczyliśmy rekord prędkości. Rozpędziliśmy się z górki aż 70 KM/H!.









W Wieczór dojechaliśmy do Kielc.
W Kielcach kupiłem bilet powrotny do Siedlec i poszedłem coś zjeść w Mac'u. Gdy wyszliśmy wszyscy razem z Mac Donalda była już Noc. Pojechaliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia naszych namiotów, ale postanowiliśmy, że już za późna pora pytać ludzi, czy można rozbić namiot na ich terenie, więc mieliśmy pomysł rozbić namioty w jakimś lesie. Jednak zauważyliśmy pewien kościół i tam na schodach, pod gołym niebem rozłożyliśmy śpiwory i karimaty i poszliśmy spać. Jeden uczestnik (który się zmieniał z drugim, itd.) nie spał przez pewien czas, żeby sprawdzać czy nie idzie żaden łobuz, złodziej czy nawet ksiądz :D (koło kościoła o dziwo nie było żadnej plebanii, więc bez pytania poszliśmy spać na terenie kościoła).







IV Dzień wyjazdu:

Obudzeni o 4:00 ;). Było wtedy 6 stopni Celsjusza. Musiałem zorganizować rozgrzewkę, bo trzęsłem się cały. Ruszyliśmy dalej. Naszym celem był Miechów



W drodze do Miechowa:







Góry:



Ostatecznie dojechaliśmy do Książa Wielkiego, bo niestety spotkaliśmy się z kilkoma problemami, a to dętka do wymiany u kolegi w rowerze, a to jakieś problemy zdrowotne itp. Tam szukaliśmy jakiegoś (jak to przystało :p) miejsca do rozbicia namiotów. Ze znalezieniem było ciężko. Nie chcę obrażać ludzi mieszkających w tych okolicach ale takie są fakty, a mianowicie pytaliśmy ludzi aż 5 razy czy możemy rozbić namiot na danym terenie. Często słyszeliśmy odpowiedzi: Nie!, czy też pewne wymówki i historyjki typu: To nie mój dom i mój teren, tylko brata, więc nie mogę was wpuscić. Jedna gospodyni, nawet zatrzasneła mocno drzwiami. Szczerze mówiąc, ludzie w tych okolice są naprawdę chamscy.

Zmęczeni ;):





Wreszcie znaleźliśmy miejsce u pewnej bardzo miłej góralki, która pozwoliła nam rozbić namioty w rogu swojego pola.

W drodze do najbliższego sklepu, napotkaliśmy cholernie długi i wąski zjazd (jak na typową drogę dopuszczoną do ruchu aut). Bez machania korbą rozpędziliśmy rowery do ok. 60 km/h.

Z cyklu: "Powrót ze sklepu" :D



Wieczorem, kolacja składająca się z tostów francuskich (mi chamy nie dali) ;( i spać.

PS: Nie no dali, dali.......

Ale mało.

Ostatni Dzień wyjazdu:

Kolejny dzień prucia siebie i roweru na podjazdach. Ale za to jaka euforia na myśl przechodzi, że dziś osiągnę główny cel, którego nie trzeba przedstawiać.

Wyruszyliśmy z rana. Naszym promieniem koła z odcinku Książ Wielki do odcinka Kraków, był Miechów. W Miechowie zatrzymaliśmy się na większe zakupy, krótko odpoczeliśmy, pogadaliśmy i ruszyliśmy dokończyć te nasze koło :).

Po drodze jeszcze, znaleźliśmy na poboczu razem zagubione 120zł i kartę kredytową. Z kartą kredytową próbujemy rozwiązać problem. Trzeba się jakoś skontaktować z gościem. Karta jest pewnie zablokowana i człowiek może sobie wyrobić nową, ale skontaktować się nie zaszkodzi.

I wreszcie dojeżdżamy do tabliczki z napisem KRAKÓW!. Każdy uśmiechnięty na twarzy, świadomy że osiągnął swój cel.
Ostatni dzień dał mi nieźle popalić. Byliśmy w końcu coraz bliżej gór. Podjazdy były napewno męczące i musieliśmy zwolnić trochę o te 9-10 km/h. Nogi zaczeły mnie boleć w tym właśnie dniu.

Po dojechaniu do centrum Krakowa, czekaliśmy na nasz pociąg, który miał się pojawić o 18:40. W chwili czekania, każdy poszedł pozwiedzać centra handlowe. Ja żeby się nie nudzić w pociągu, zakupiłem w Empiku najnowszego BikeBoarda, hehe ;>.

Godz. 18:40, pociąg dojechał do stacji w Krakowie. Pakowanie rowerów do przedziału z rowerami i start do Siedlec. W Siedlcach byłem już o 1:00, 15.06. Tak o to się zakończyła planowana wyprawa z Siedlec do Krakowa. Cel został zrealizowany, banan na Jest poniedziałek, 10 czerwca, godz. ok. 11:00. Trwa wtedy upewnianie się, czy stan techniczny rowerów jest w dobrym stopniu, czyli w takim jak to było jeszcze przed przygotowywaniami w dzień wyjazdu. Po upewnieniu się, że wszystko jest OK, zaczeliśmy pruć przed siebie. Pięciu uczestników wycieczki, czyli Ja, Łukasz, Ola, Rafał i Michał, wymyśliło sobię pewien cel...

Tak drodzy czytelnicy nie mylicie się, tym celem był Kraków

Strasznie się jarałem tym wyjazdem (pozostali chyba też) ;), ponieważ był to nasz pierwszy taki wielodniowy wyjazd, odrazu z takim osiągnięciem (pozwólcie kolarze, szczególnie szosowi, że nazwę to osiągnięciem) :D.

No to zaczynam pisać tę przygodę:

I Dzień wyjazdu:

Ruszyliśmy z Siedlec. W Siedlcach pozałatwialiśmy kilka spraw, a mianowicie kilku uczestników zamówiło w PKP bilety powrotne, Ja kupiłem Isoplusa, linki sciągające i inne tam duperele. Po kupieniu wszystkiego co będzie niezbędne do uzupełnienia ekwipunku, ruszyliśmy natychmiast w drogę.



Naszym pierwszym celem, było dotarcie do Żelechowa. Tam na podwórku miłej pani rozbiliśmy namioty i zjedliśmy "grubsze" żarcie.



II Dzień wyjazdu:

Godz. 7:00. Deszczowo. Każdy nałożył na siebie płaszcz przeciwdeszczowy i w drogę. Niestety chmura się nieźle rozchuśtała i musieliśmy zajechać do jakiegoś najbliższego przystanku autobusowego. Dla niektórych (w tym dla mnie :P), na nic zdały się płaszcze. Kolega posiadał "płaszcz" w którym woda po prostu wsiąkała (pozdrawiam kolegę :D), a ja natomiast miałem płaszcz b.dobry, tyle że był on do pasa, więc spodnie miałem całe mokre. Czekaliśmy tak ok. półtorej godziny. Po upłynięciu danego czasu, słoneczko pięknie wyszło z chmur, a my ruszyliśmy w stronę Dęblina. W Dęblinie przejechaliśmy przez Wisłę i jechaliśmy dalej. W Wieczór dotarliśmy do miejscowości Ciepielów. Przed postanowieniem rozbicia namiotów w tej miejscowości, zobaczyliśmy bardzo ciekawy park:





A tak wygląda rower z bagażem :)




A tu kościół w Ciepielowie (Mieszanka Gotyku z Klasycyzmem bodajże) :):







Tego też dnia pojawiła się pierwsza usterka na tej wyprawie, w rowerze... w moim rowerze ;). Łańcuch się urwał.
(Najlepszy ze wszystkich, a problem jako pierwszy musiał się pojawić) haha :P.

Oczywiście szybko to naprawiliśmy i ruszyliśmy.

Po pozwiedzeniu danej miejscowości, poszliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia namiotów. Udało się znaleźć miejsce do rozbicia na podwórku pewnego miłego pana. Zupki błyskawiczne, chrupki i dobranoc :).

III Dzień wyjazdu:

Ten dzień był chyba najciekawszy. Dojechaliśmy tego dnia do Kielc. Jaki był wtedy krzyk, jak wszyscy zobaczyli góry w świętokrzyskim :D. Tego też dnia razem z kolegą przekroczyliśmy rekord prędkości. Rozpędziliśmy się z górki aż 70 KM/H!.









W Wieczór dojechaliśmy do Kielc.
W Kielcach kupiłem bilet powrotny do Siedlec i poszedłem coś zjeść w Mac'u. Gdy wyszliśmy wszyscy razem z Mac Donalda była już Noc. Pojechaliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia naszych namiotów, ale postanowiliśmy, że już za późna pora pytać ludzi, czy można rozbić namiot na ich terenie, więc mieliśmy pomysł rozbić namioty w jakimś lesie. Jednak zauważyliśmy pewien kościół i tam na schodach, pod gołym niebem rozłożyliśmy śpiwory i karimaty i poszliśmy spać. Jeden uczestnik (który się zmieniał z drugim, itd.) nie spał przez pewien czas, żeby sprawdzać czy nie idzie żaden łobuz, złodziej czy nawet ksiądz :D (koło kościoła o dziwo nie było żadnej plebanii, więc bez pytania poszliśmy spać na terenie kościoła).







IV Dzień wyjazdu:

Obudzeni o 4:00 ;). Było wtedy 6 stopni Celsjusza. Musiałem zorganizować rozgrzewkę, bo trzęsłem się cały. Ruszyliśmy dalej. Naszym celem był Miechów



W drodze do Miechowa:







Góry:



Ostatecznie dojechaliśmy do Książa Wielkiego, bo niestety spotkaliśmy się z kilkoma problemami, a to dętka do wymiany u kolegi w rowerze, a to jakieś problemy zdrowotne itp. Tam szukaliśmy jakiegoś (jak to przystało :p) miejsca do rozbicia namiotów. Ze znalezieniem było ciężko. Nie chcę obrażać ludzi mieszkających w tych okolicach ale takie są fakty, a mianowicie pytaliśmy ludzi aż 5 razy czy możemy rozbić namiot na danym terenie. Często słyszeliśmy odpowiedzi: Nie!, czy też pewne wymówki i historyjki typu: To nie mój dom i mój teren, tylko brata, więc nie mogę was wpuscić. Jedna gospodyni, nawet zatrzasneła mocno drzwiami. Szczerze mówiąc, ludzie w tych okolice są naprawdę chamscy.

Zmęczeni ;):





Wreszcie znaleźliśmy miejsce u pewnej bardzo miłej góralki, która pozwoliła nam rozbić namioty w rogu swojego pola.

W drodze do najbliższego sklepu, napotkaliśmy cholernie długi i wąski zjazd (jak na typową drogę dopuszczoną do ruchu aut). Bez machania korbą rozpędziliśmy rowery do ok. 60 km/h.

Z cyklu: "Powrót ze sklepu" :D



Wieczorem, kolacja składająca się z tostów francuskich (mi chamy nie dali) ;( i spać.

PS: Nie no dali, dali.......

Ale mało.

Ostatni Dzień wyjazdu:

Kolejny dzień prucia siebie i roweru na podjazdach. Ale za to jaka euforia na myśl przechodzi, że dziś osiągnę główny cel, którego nie trzeba przedstawiać.

Wyruszyliśmy z rana. Naszym promieniem koła z odcinku Książ Wielki do odcinka Kraków, był Miechów. W Miechowie zatrzymaliśmy się na większe zakupy, krótko odpoczeliśmy, pogadaliśmy i ruszyliśmy dokończyć te nasze koło :).

Po drodze jeszcze, znaleźliśmy na poboczu razem 120zł i kartę kredytową. Z czego ja znalazłem dychę, Ola dychę i ten który od niemowlaka miał szczęście bo znalazł stówę, Rafał. Z kartą kredytową próbujemy rozwiązać problem. Trzeba się jakoś skontaktować z gościem. Karta jest pewnie zablokowana i człowiek może sobie wyrobić nową, ale skontaktować się nie zaszkodzi.

I wreszcie dojeżdżamy do tabliczki z napisem KRAKÓW!. Każdy uśmiechnięty na twarzy, świadomy że osiągnął swój cel.
Ostatni dzień dał mi nieźle popalić. Byliśmy w końcu coraz bliżej gór. Podjazdy były napewno męczące i musieliśmy zwolnić trochę o te 9-10 km/h. Nogi zaczeły mnie boleć w tym właśnie dniu.

Po dojechaniu do centrum Krakowa, czekaliśmy na nasz pociąg, który miał się pojawić o 18:40. W chwili czekania, każdy poszedł pozwiedzać centra handlowe. Ja żeby się nie nudzić w pociągu, zakupiłem w Empiku najnowszego BikeBoarda, hehe ;>.

Godz. 18:40, pociąg dojechał do stacji w Krakowie. Pakowanie rowerów do przedziału z rowerami i start do Siedlec. W Siedlcach byłem już o 1:00, 15.06. Tak o to się zakończyła planowana wyprawa z Siedlec do Krakowa. Cel został zrealizowany, banan na Jest poniedziałek, 10 czerwca, godz. ok. 11:00. Trwa wtedy upewnianie się, czy stan techniczny rowerów jest w dobrym stopniu, czyli w takim jak to było jeszcze przed przygotowywaniami w dzień wyjazdu. Po upewnieniu się, że wszystko jest OK, zaczeliśmy pruć przed siebie. Pięciu uczestników wycieczki, czyli Ja, Łukasz, Ola, Rafał i Michał, wymyśliło sobię pewien cel...

Tak drodzy czytelnicy nie mylicie się, tym celem był Kraków

Strasznie się jarałem tym wyjazdem (pozostali chyba też) ;), ponieważ był to nasz pierwszy taki wielodniowy wyjazd, odrazu z takim osiągnięciem (pozwólcie kolarze, szczególnie szosowi, że nazwę to osiągnięciem) :D.

No to zaczynam pisać tę przygodę:

I Dzień wyjazdu:

Ruszyliśmy z Siedlec. W Siedlcach pozałatwialiśmy kilka spraw, a mianowicie kilku uczestników zamówiło w PKP bilety powrotne, Ja kupiłem Isoplusa, linki sciągające i inne tam duperele. Po kupieniu wszystkiego co będzie niezbędne do uzupełnienia ekwipunku, ruszyliśmy natychmiast w drogę.



Naszym pierwszym celem, było dotarcie do Żelechowa. Tam na podwórku miłej pani rozbiliśmy namioty i zjedliśmy "grubsze" żarcie.



II Dzień wyjazdu:

Godz. 7:00. Deszczowo. Każdy nałożył na siebie płaszcz przeciwdeszczowy i w drogę. Niestety chmura się nieźle rozchuśtała i musieliśmy zajechać do jakiegoś najbliższego przystanku autobusowego. Dla niektórych (w tym dla mnie :P), na nic zdały się płaszcze. Kolega posiadał "płaszcz" w którym woda po prostu wsiąkała (pozdrawiam kolegę :D), a ja natomiast miałem płaszcz b.dobry, tyle że był on do pasa, więc spodnie miałem całe mokre. Czekaliśmy tak ok. półtorej godziny. Po upłynięciu danego czasu, słoneczko pięknie wyszło z chmur, a my ruszyliśmy w stronę Dęblina. W Dęblinie przejechaliśmy przez Wisłę i jechaliśmy dalej. W Wieczór dotarliśmy do miejscowości Ciepielów. Przed postanowieniem rozbicia namiotów w tej miejscowości, zobaczyliśmy bardzo ciekawy park:





A tak wygląda rower z bagażem :)




A tu kościół w Ciepielowie (Mieszanka Gotyku z Klasycyzmem bodajże) :):







Tego też dnia pojawiła się pierwsza usterka na tej wyprawie, w rowerze... w moim rowerze ;). Łańcuch się urwał.
(Najlepszy ze wszystkich, a problem jako pierwszy musiał się pojawić) haha :P.

Oczywiście szybko to naprawiliśmy i ruszyliśmy.

Po pozwiedzeniu danej miejscowości, poszliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia namiotów. Udało się znaleźć miejsce do rozbicia na podwórku pewnego miłego pana. Zupki błyskawiczne, chrupki i dobranoc :).

III Dzień wyjazdu:

Ten dzień był chyba najciekawszy. Dojechaliśmy tego dnia do Kielc. Jaki był wtedy krzyk, jak wszyscy zobaczyli góry w świętokrzyskim :D. Tego też dnia razem z kolegą przekroczyliśmy rekord prędkości. Rozpędziliśmy się z górki aż 70 KM/H!.









W Wieczór dojechaliśmy do Kielc.
W Kielcach kupiłem bilet powrotny do Siedlec i poszedłem coś zjeść w Mac'u. Gdy wyszliśmy wszyscy razem z Mac Donalda była już Noc. Pojechaliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia naszych namiotów, ale postanowiliśmy, że już za późna pora pytać ludzi, czy można rozbić namiot na ich terenie, więc mieliśmy pomysł rozbić namioty w jakimś lesie. Jednak zauważyliśmy pewien kościół i tam na schodach, pod gołym niebem rozłożyliśmy śpiwory i karimaty i poszliśmy spać. Jeden uczestnik (który się zmieniał z drugim, itd.) nie spał przez pewien czas, żeby sprawdzać czy nie idzie żaden łobuz, złodziej czy nawet ksiądz :D (koło kościoła o dziwo nie było żadnej plebanii, więc bez pytania poszliśmy spać na terenie kościoła).







IV Dzień wyjazdu:

Obudzeni o 4:00 ;). Było wtedy 6 stopni Celsjusza. Musiałem zorganizować rozgrzewkę, bo trzęsłem się cały. Ruszyliśmy dalej. Naszym celem był Miechów



W drodze do Miechowa:







Góry:



Ostatecznie dojechaliśmy do Książa Wielkiego, bo niestety spotkaliśmy się z kilkoma problemami, a to dętka do wymiany u kolegi w rowerze, a to jakieś problemy zdrowotne itp. Tam szukaliśmy jakiegoś (jak to przystało :p) miejsca do rozbicia namiotów. Ze znalezieniem było ciężko. Nie chcę obrażać ludzi mieszkających w tych okolicach ale takie są fakty, a mianowicie pytaliśmy ludzi aż 5 razy czy możemy rozbić namiot na danym terenie. Często słyszeliśmy odpowiedzi: Nie!, czy też pewne wymówki i historyjki typu: To nie mój dom i mój teren, tylko brata, więc nie mogę was wpuscić. Jedna gospodyni, nawet zatrzasneła mocno drzwiami. Szczerze mówiąc, ludzie w tych okolice są naprawdę chamscy.

Zmęczeni ;):





Wreszcie znaleźliśmy miejsce u pewnej bardzo miłej góralki, która pozwoliła nam rozbić namioty w rogu swojego pola.

W drodze do najbliższego sklepu, napotkaliśmy cholernie długi i wąski zjazd (jak na typową drogę dopuszczoną do ruchu aut). Bez machania korbą rozpędziliśmy rowery do ok. 60 km/h.

Z cyklu: "Powrót ze sklepu" :D



Wieczorem, kolacja składająca się z tostów francuskich (mi chamy nie dali) ;( i spać.

PS: Nie no dali, dali.......

Ale mało.

Ostatni Dzień wyjazdu:

Kolejny dzień prucia siebie i roweru na podjazdach. Ale za to jaka euforia na myśl przechodzi, że dziś osiągnę główny cel, którego nie trzeba przedstawiać.

Wyruszyliśmy z rana. Naszym promieniem koła z odcinku Książ Wielki do odcinka Kraków, był Miechów. W Miechowie zatrzymaliśmy się na większe zakupy, krótko odpoczeliśmy, pogadaliśmy i ruszyliśmy dokończyć te nasze koło :).

Po drodze jeszcze, znaleźliśmy na poboczu razem 120zł i kartę kredytową. Z czego ja znalazłem dychę, Ola dychę i ten który od niemowlaka miał szczęście bo znalazł stówę, Rafał. Z kartą kredytową próbujemy rozwiązać problem. Trzeba się jakoś skontaktować z gościem. Karta jest pewnie zablokowana i człowiek może sobie wyrobić nową, ale skontaktować się nie zaszkodzi.

I wreszcie dojeżdżamy do tabliczki z napisem KRAKÓW!. Każdy uśmiechnięty na twarzy, świadomy że osiągnął swój cel.
Ostatni dzień dał mi nieźle popalić. Byliśmy w końcu coraz bliżej gór. Podjazdy były napewno męczące i musieliśmy zwolnić trochę o te 9-10 km/h. Nogi zaczeły mnie boleć w tym właśnie dniu.

Po dojechaniu do centrum Krakowa, czekaliśmy na nasz pociąg, który miał się pojawić o 18:40. W chwili czekania, każdy poszedł pozwiedzać centra handlowe. Ja żeby się nie nudzić w pociągu, zakupiłem w Empiku najnowszego BikeBoarda, hehe ;>.

Godz. 18:40, pociąg dojechał do stacji w Krakowie. Pakowanie rowerów do przedziału z rowerami i start do Siedlec. W Siedlcach byłem już o 1:00, 15.06. Tak o to się zakończyła planowana wyprawa z Siedlec do Krakowa. Cel został zrealizowany, banan na Jest poniedziałek, 10 czerwca, godz. ok. 11:00. Trwa wtedy upewnianie się, czy stan techniczny rowerów jest w dobrym stopniu, czyli w takim jak to było jeszcze przed przygotowywaniami w dzień wyjazdu. Po upewnieniu się, że wszystko jest OK, zaczeliśmy pruć przed siebie. Pięciu uczestników wycieczki, czyli Ja, Łukasz, Ola, Rafał i Michał, wymyśliło sobię pewien cel...

Tak drodzy czytelnicy nie mylicie się, tym celem był Kraków

Strasznie się jarałem tym wyjazdem (pozostali chyba też) ;), ponieważ był to nasz pierwszy taki wielodniowy wyjazd, odrazu z takim osiągnięciem (pozwólcie kolarze, szczególnie szosowi, że nazwę to osiągnięciem) :D.

No to zaczynam pisać tę przygodę:

I Dzień wyjazdu:

Ruszyliśmy z Siedlec. W Siedlcach pozałatwialiśmy kilka spraw, a mianowicie kilku uczestników zamówiło w PKP bilety powrotne, Ja kupiłem Isoplusa, linki sciągające i inne tam duperele. Po kupieniu wszystkiego co będzie niezbędne do uzupełnienia ekwipunku, ruszyliśmy natychmiast w drogę.



Naszym pierwszym celem, było dotarcie do Żelechowa. Tam na podwórku miłej pani rozbiliśmy namioty i zjedliśmy "grubsze" żarcie.



II Dzień wyjazdu:

Godz. 7:00. Deszczowo. Każdy nałożył na siebie płaszcz przeciwdeszczowy i w drogę. Niestety chmura się nieźle rozchuśtała i musieliśmy zajechać do jakiegoś najbliższego przystanku autobusowego. Dla niektórych (w tym dla mnie :P), na nic zdały się płaszcze. Kolega posiadał "płaszcz" w którym woda po prostu wsiąkała (pozdrawiam kolegę :D), a ja natomiast miałem płaszcz b.dobry, tyle że był on do pasa, więc spodnie miałem całe mokre. Czekaliśmy tak ok. półtorej godziny. Po upłynięciu danego czasu, słoneczko pięknie wyszło z chmur, a my ruszyliśmy w stronę Dęblina. W Dęblinie przejechaliśmy przez Wisłę i jechaliśmy dalej. W Wieczór dotarliśmy do miejscowości Ciepielów. Przed postanowieniem rozbicia namiotów w tej miejscowości, zobaczyliśmy bardzo ciekawy park:





A tak wygląda rower z bagażem :)




A tu kościół w Ciepielowie (Mieszanka Gotyku z Klasycyzmem bodajże) :):







Tego też dnia pojawiła się pierwsza usterka na tej wyprawie, w rowerze... w moim rowerze ;). Łańcuch się urwał.
(Najlepszy ze wszystkich, a problem jako pierwszy musiał się pojawić) haha :P.

Oczywiście szybko to naprawiliśmy i ruszyliśmy.

Po pozwiedzeniu danej miejscowości, poszliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia namiotów. Udało się znaleźć miejsce do rozbicia na podwórku pewnego miłego pana. Zupki błyskawiczne, chrupki i dobranoc :).

III Dzień wyjazdu:

Ten dzień był chyba najciekawszy. Dojechaliśmy tego dnia do Kielc. Jaki był wtedy krzyk, jak wszyscy zobaczyli góry w świętokrzyskim :D. Tego też dnia razem z kolegą przekroczyliśmy rekord prędkości. Rozpędziliśmy się z górki aż 70 KM/H!.









W Wieczór dojechaliśmy do Kielc.
W Kielcach kupiłem bilet powrotny do Siedlec i poszedłem coś zjeść w Mac'u. Gdy wyszliśmy wszyscy razem z Mac Donalda była już Noc. Pojechaliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia naszych namiotów, ale postanowiliśmy, że już za późna pora pytać ludzi, czy można rozbić namiot na ich terenie, więc mieliśmy pomysł rozbić namioty w jakimś lesie. Jednak zauważyliśmy pewien kościół i tam na schodach, pod gołym niebem rozłożyliśmy śpiwory i karimaty i poszliśmy spać. Jeden uczestnik (który się zmieniał z drugim, itd.) nie spał przez pewien czas, żeby sprawdzać czy nie idzie żaden łobuz, złodziej czy nawet ksiądz :D (koło kościoła o dziwo nie było żadnej plebanii, więc bez pytania poszliśmy spać na terenie kościoła).







IV Dzień wyjazdu:

Obudzeni o 4:00 ;). Było wtedy 6 stopni Celsjusza. Musiałem zorganizować rozgrzewkę, bo trzęsłem się cały. Ruszyliśmy dalej. Naszym celem był Miechów



W drodze do Miechowa:







Góry:



Ostatecznie dojechaliśmy do Książa Wielkiego, bo niestety spotkaliśmy się z kilkoma problemami, a to dętka do wymiany u kolegi w rowerze, a to jakieś problemy zdrowotne itp. Tam szukaliśmy jakiegoś (jak to przystało :p) miejsca do rozbicia namiotów. Ze znalezieniem było ciężko. Nie chcę obrażać ludzi mieszkających w tych okolicach ale takie są fakty, a mianowicie pytaliśmy ludzi aż 5 razy czy możemy rozbić namiot na danym terenie. Często słyszeliśmy odpowiedzi: Nie!, czy też pewne wymówki i historyjki typu: To nie mój dom i mój teren, tylko brata, więc nie mogę was wpuscić. Jedna gospodyni, nawet zatrzasneła mocno drzwiami. Szczerze mówiąc, ludzie w tych okolice są naprawdę chamscy.

Zmęczeni ;):





Wreszcie znaleźliśmy miejsce u pewnej bardzo miłej góralki, która pozwoliła nam rozbić namioty w rogu swojego pola.

W drodze do najbliższego sklepu, napotkaliśmy cholernie długi i wąski zjazd (jak na typową drogę dopuszczoną do ruchu aut). Bez machania korbą rozpędziliśmy rowery do ok. 60 km/h.

Z cyklu: "Powrót ze sklepu" :D



Wieczorem, kolacja składająca się z tostów francuskich (mi chamy nie dali) ;( i spać.

PS: Nie no dali, dali.......

Ale mało.

Ostatni Dzień wyjazdu:

Kolejny dzień prucia siebie i roweru na podjazdach. Ale za to jaka euforia na myśl przechodzi, że dziś osiągnę główny cel, którego nie trzeba przedstawiać.

Wyruszyliśmy z rana. Naszym promieniem koła z odcinku Książ Wielki do odcinka Kraków, był Miechów. W Miechowie zatrzymaliśmy się na większe zakupy, krótko odpoczeliśmy, pogadaliśmy i ruszyliśmy dokończyć te nasze koło :).

Po drodze jeszcze, znaleźliśmy na poboczu razem 120zł i kartę kredytową. Z czego ja znalazłem dychę, Ola dychę i ten który od niemowlaka miał szczęście bo znalazł stówę, Rafał. Z kartą kredytową próbujemy rozwiązać problem. Trzeba się jakoś skontaktować z gościem. Karta jest pewnie zablokowana i człowiek może sobie wyrobić nową, ale skontaktować się nie zaszkodzi.

I wreszcie dojeżdżamy do tabliczki z napisem KRAKÓW!. Każdy uśmiechnięty na twarzy, świadomy że osiągnął swój cel.
Ostatni dzień dał mi nieźle popalić. Byliśmy w końcu coraz bliżej gór. Podjazdy były napewno męczące i musieliśmy zwolnić trochę o te 9-10 km/h. Nogi zaczeły mnie boleć w tym właśnie dniu.

Po dojechaniu do centrum Krakowa, czekaliśmy na nasz pociąg, który miał się pojawić o 18:40. W chwili czekania, każdy poszedł pozwiedzać centra handlowe. Ja żeby się nie nudzić w pociągu, zakupiłem w Empiku najnowszego BikeBoarda, hehe ;>.

Godz. 18:40, pociąg dojechał do stacji w Krakowie. Pakowanie rowerów do przedziału z rowerami i start do Siedlec. W Siedlcach byłem już o 1:00, 15.06. Tak o to się zakończyła planowana wyprawa z Siedlec do Krakowa. Cel został zrealizowany, banan na Jest poniedziałek, 10 czerwca, godz. ok. 11:00. Trwa wtedy upewnianie się, czy stan techniczny rowerów jest w dobrym stopniu, czyli w takim jak to było jeszcze przed przygotowywaniami w dzień wyjazdu. Po upewnieniu się, że wszystko jest OK, zaczeliśmy pruć przed siebie. Pięciu uczestników wycieczki, czyli Ja, Łukasz, Ola, Rafał i Michał, wymyśliło sobię pewien cel...

Tak drodzy czytelnicy nie mylicie się, tym celem był Kraków

Strasznie się jarałem tym wyjazdem (pozostali chyba też) ;), ponieważ był to nasz pierwszy taki wielodniowy wyjazd, odrazu z takim osiągnięciem (pozwólcie kolarze, szczególnie szosowi, że nazwę to osiągnięciem) :D.

No to zaczynam pisać tę przygodę:

I Dzień wyjazdu:

Ruszyliśmy z Siedlec. W Siedlcach pozałatwialiśmy kilka spraw, a mianowicie kilku uczestników zamówiło w PKP bilety powrotne, Ja kupiłem Isoplusa, linki sciągające i inne tam duperele. Po kupieniu wszystkiego co będzie niezbędne do uzupełnienia ekwipunku, ruszyliśmy natychmiast w drogę.



Naszym pierwszym celem, było dotarcie do Żelechowa. Tam na podwórku miłej pani rozbiliśmy namioty i zjedliśmy "grubsze" żarcie.



II Dzień wyjazdu:

Godz. 7:00. Deszczowo. Każdy nałożył na siebie płaszcz przeciwdeszczowy i w drogę. Niestety chmura się nieźle rozchuśtała i musieliśmy zajechać do jakiegoś najbliższego przystanku autobusowego. Dla niektórych (w tym dla mnie :P), na nic zdały się płaszcze. Kolega posiadał "płaszcz" w którym woda po prostu wsiąkała (pozdrawiam kolegę :D), a ja natomiast miałem płaszcz b.dobry, tyle że był on do pasa, więc spodnie miałem całe mokre. Czekaliśmy tak ok. półtorej godziny. Po upłynięciu danego czasu, słoneczko pięknie wyszło z chmur, a my ruszyliśmy w stronę Dęblina. W Dęblinie przejechaliśmy przez Wisłę i jechaliśmy dalej. W Wieczór dotarliśmy do miejscowości Ciepielów. Przed postanowieniem rozbicia namiotów w tej miejscowości, zobaczyliśmy bardzo ciekawy park:





A tak wygląda rower z bagażem :)




A tu kościół w Ciepielowie (Mieszanka Gotyku z Klasycyzmem bodajże) :):







Tego też dnia pojawiła się pierwsza usterka na tej wyprawie, w rowerze... w moim rowerze ;). Łańcuch się urwał.
(Najlepszy ze wszystkich, a problem jako pierwszy musiał się pojawić) haha :P.

Oczywiście szybko to naprawiliśmy i ruszyliśmy.

Po pozwiedzeniu danej miejscowości, poszliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia namiotów. Udało się znaleźć miejsce do rozbicia na podwórku pewnego miłego pana. Zupki błyskawiczne, chrupki i dobranoc :).

III Dzień wyjazdu:

Ten dzień był chyba najciekawszy. Dojechaliśmy tego dnia do Kielc. Jaki był wtedy krzyk, jak wszyscy zobaczyli góry w świętokrzyskim :D. Tego też dnia razem z kolegą przekroczyliśmy rekord prędkości. Rozpędziliśmy się z górki aż 70 KM/H!.









W Wieczór dojechaliśmy do Kielc.
W Kielcach kupiłem bilet powrotny do Siedlec i poszedłem coś zjeść w Mac'u. Gdy wyszliśmy wszyscy razem z Mac Donalda była już Noc. Pojechaliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia naszych namiotów, ale postanowiliśmy, że już za późna pora pytać ludzi, czy można rozbić namiot na ich terenie, więc mieliśmy pomysł rozbić namioty w jakimś lesie. Jednak zauważyliśmy pewien kościół i tam na schodach, pod gołym niebem rozłożyliśmy śpiwory i karimaty i poszliśmy spać. Jeden uczestnik (który się zmieniał z drugim, itd.) nie spał przez pewien czas, żeby sprawdzać czy nie idzie żaden łobuz, złodziej czy nawet ksiądz :D (koło kościoła o dziwo nie było żadnej plebanii, więc bez pytania poszliśmy spać na terenie kościoła).







IV Dzień wyjazdu:

Obudzeni o 4:00 ;). Było wtedy 6 stopni Celsjusza. Musiałem zorganizować rozgrzewkę, bo trzęsłem się cały. Ruszyliśmy dalej. Naszym celem był Miechów



W drodze do Miechowa:







Góry:



Ostatecznie dojechaliśmy do Książa Wielkiego, bo niestety spotkaliśmy się z kilkoma problemami, a to dętka do wymiany u kolegi w rowerze, a to jakieś problemy zdrowotne itp. Tam szukaliśmy jakiegoś (jak to przystało :p) miejsca do rozbicia namiotów. Ze znalezieniem było ciężko. Nie chcę obrażać ludzi mieszkających w tych okolicach ale takie są fakty, a mianowicie pytaliśmy ludzi aż 5 razy czy możemy rozbić namiot na danym terenie. Często słyszeliśmy odpowiedzi: Nie!, czy też pewne wymówki i historyjki typu: To nie mój dom i mój teren, tylko brata, więc nie mogę was wpuscić. Jedna gospodyni, nawet zatrzasneła mocno drzwiami. Szczerze mówiąc, ludzie w tych okolice są naprawdę chamscy.

Zmęczeni ;):





Wreszcie znaleźliśmy miejsce u pewnej bardzo miłej góralki, która pozwoliła nam rozbić namioty w rogu swojego pola.

W drodze do najbliższego sklepu, napotkaliśmy cholernie długi i wąski zjazd (jak na typową drogę dopuszczoną do ruchu aut). Bez machania korbą rozpędziliśmy rowery do ok. 60 km/h.

Z cyklu: "Powrót ze sklepu" :D



Wieczorem, kolacja składająca się z tostów francuskich (mi chamy nie dali) ;( i spać.

PS: Nie no dali, dali.......

Ale mało.

Ostatni Dzień wyjazdu:

Kolejny dzień prucia siebie i roweru na podjazdach. Ale za to jaka euforia na myśl przechodzi, że dziś osiągnę główny cel, którego nie trzeba przedstawiać.

Wyruszyliśmy z rana. Naszym promieniem koła z odcinku Książ Wielki do odcinka Kraków, był Miechów. W Miechowie zatrzymaliśmy się na większe zakupy, krótko odpoczeliśmy, pogadaliśmy i ruszyliśmy dokończyć te nasze koło :).

Po drodze jeszcze, znaleźliśmy na poboczu razem 120zł i kartę kredytową. Z czego ja znalazłem dychę, Ola dychę i ten który od niemowlaka miał szczęście bo znalazł stówę, Rafał. Z kartą kredytową próbujemy rozwiązać problem. Trzeba się jakoś skontaktować z gościem. Karta jest pewnie zablokowana i człowiek może sobie wyrobić nową, ale skontaktować się nie zaszkodzi.

I wreszcie dojeżdżamy do tabliczki z napisem KRAKÓW!. Każdy uśmiechnięty na twarzy, świadomy że osiągnął swój cel.
Ostatni dzień dał mi nieźle popalić. Byliśmy w końcu coraz bliżej gór. Podjazdy były napewno męczące i musieliśmy zwolnić trochę o te 9-10 km/h. Nogi zaczeły mnie boleć w tym właśnie dniu.

Po dojechaniu do centrum Krakowa, czekaliśmy na nasz pociąg, który miał się pojawić o 18:40. W chwili czekania, każdy poszedł pozwiedzać centra handlowe. Ja żeby się nie nudzić w pociągu, zakupiłem w Empiku najnowszego BikeBoarda, hehe ;>.

Godz. 18:40, pociąg dojechał do stacji w Krakowie. Pakowanie rowerów do przedziału z rowerami i start do Siedlec. W Siedlcach byłem już o 1:00, 15.06. Tak o to się zakończyła planowana wyprawa z Siedlec do Krakowa. Cel został zrealizowany, banan na Jest poniedziałek, 10 czerwca, godz. ok. 11:00. Trwa wtedy upewnianie się, czy stan techniczny rowerów jest w dobrym stopniu, czyli w takim jak to było jeszcze przed przygotowywaniami w dzień wyjazdu. Po upewnieniu się, że wszystko jest OK, zaczeliśmy pruć przed siebie. Pięciu uczestników wycieczki, czyli Ja, Łukasz, Ola, Rafał i Michał, wymyśliło sobię pewien cel...

Tak drodzy czytelnicy nie mylicie się, tym celem był Kraków

Strasznie się jarałem tym wyjazdem (pozostali chyba też) ;), ponieważ był to nasz pierwszy taki wielodniowy wyjazd, odrazu z takim osiągnięciem (pozwólcie kolarze, szczególnie szosowi, że nazwę to osiągnięciem) :D.

No to zaczynam pisać tę przygodę:

I Dzień wyjazdu:

Ruszyliśmy z Siedlec. W Siedlcach pozałatwialiśmy kilka spraw, a mianowicie kilku uczestników zamówiło w PKP bilety powrotne, Ja kupiłem Isoplusa, linki sciągające i inne tam duperele. Po kupieniu wszystkiego co będzie niezbędne do uzupełnienia ekwipunku, ruszyliśmy natychmiast w drogę.



Naszym pierwszym celem, było dotarcie do Żelechowa. Tam na podwórku miłej pani rozbiliśmy namioty i zjedliśmy "grubsze" żarcie.



II Dzień wyjazdu:

Godz. 7:00. Deszczowo. Każdy nałożył na siebie płaszcz przeciwdeszczowy i w drogę. Niestety chmura się nieźle rozchuśtała i musieliśmy zajechać do jakiegoś najbliższego przystanku autobusowego. Dla niektórych (w tym dla mnie :P), na nic zdały się płaszcze. Kolega posiadał "płaszcz" w którym woda po prostu wsiąkała (pozdrawiam kolegę :D), a ja natomiast miałem płaszcz b.dobry, tyle że był on do pasa, więc spodnie miałem całe mokre. Czekaliśmy tak ok. półtorej godziny. Po upłynięciu danego czasu, słoneczko pięknie wyszło z chmur, a my ruszyliśmy w stronę Dęblina. W Dęblinie przejechaliśmy przez Wisłę i jechaliśmy dalej. W Wieczór dotarliśmy do miejscowości Ciepielów. Przed postanowieniem rozbicia namiotów w tej miejscowości, zobaczyliśmy bardzo ciekawy park:





A tak wygląda rower z bagażem :)




A tu kościół w Ciepielowie (Mieszanka Gotyku z Klasycyzmem bodajże) :):







Tego też dnia pojawiła się pierwsza usterka na tej wyprawie, w rowerze... w moim rowerze ;). Łańcuch się urwał.
(Najlepszy ze wszystkich, a problem jako pierwszy musiał się pojawić) haha :P.

Oczywiście szybko to naprawiliśmy i ruszyliśmy.

Po pozwiedzeniu danej miejscowości, poszliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia namiotów. Udało się znaleźć miejsce do rozbicia na podwórku pewnego miłego pana. Zupki błyskawiczne, chrupki i dobranoc :).

III Dzień wyjazdu:

Ten dzień był chyba najciekawszy. Dojechaliśmy tego dnia do Kielc. Jaki był wtedy krzyk, jak wszyscy zobaczyli góry w świętokrzyskim :D. Tego też dnia razem z kolegą przekroczyliśmy rekord prędkości. Rozpędziliśmy się z górki aż 70 KM/H!.









W Wieczór dojechaliśmy do Kielc.
W Kielcach kupiłem bilet powrotny do Siedlec i poszedłem coś zjeść w Mac'u. Gdy wyszliśmy wszyscy razem z Mac Donalda była już Noc. Pojechaliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia naszych namiotów, ale postanowiliśmy, że już za późna pora pytać ludzi, czy można rozbić namiot na ich terenie, więc mieliśmy pomysł rozbić namioty w jakimś lesie. Jednak zauważyliśmy pewien kościół i tam na schodach, pod gołym niebem rozłożyliśmy śpiwory i karimaty i poszliśmy spać. Jeden uczestnik (który się zmieniał z drugim, itd.) nie spał przez pewien czas, żeby sprawdzać czy nie idzie żaden łobuz, złodziej czy nawet ksiądz :D (koło kościoła o dziwo nie było żadnej plebanii, więc bez pytania poszliśmy spać na terenie kościoła).







IV Dzień wyjazdu:

Obudzeni o 4:00 ;). Było wtedy 6 stopni Celsjusza. Musiałem zorganizować rozgrzewkę, bo trzęsłem się cały. Ruszyliśmy dalej. Naszym celem był Miechów



W drodze do Miechowa:







Góry:



Ostatecznie dojechaliśmy do Książa Wielkiego, bo niestety spotkaliśmy się z kilkoma problemami, a to dętka do wymiany u kolegi w rowerze, a to jakieś problemy zdrowotne itp. Tam szukaliśmy jakiegoś (jak to przystało :p) miejsca do rozbicia namiotów. Ze znalezieniem było ciężko. Nie chcę obrażać ludzi mieszkających w tych okolicach ale takie są fakty, a mianowicie pytaliśmy ludzi aż 5 razy czy możemy rozbić namiot na danym terenie. Często słyszeliśmy odpowiedzi: Nie!, czy też pewne wymówki i historyjki typu: To nie mój dom i mój teren, tylko brata, więc nie mogę was wpuscić. Jedna gospodyni, nawet zatrzasneła mocno drzwiami. Szczerze mówiąc, ludzie w tych okolice są naprawdę chamscy.

Zmęczeni ;):





Wreszcie znaleźliśmy miejsce u pewnej bardzo miłej góralki, która pozwoliła nam rozbić namioty w rogu swojego pola.

W drodze do najbliższego sklepu, napotkaliśmy cholernie długi i wąski zjazd (jak na typową drogę dopuszczoną do ruchu aut). Bez machania korbą rozpędziliśmy rowery do ok. 60 km/h.

Z cyklu: "Powrót ze sklepu" :D



Wieczorem, kolacja składająca się z tostów francuskich (mi chamy nie dali) ;( i spać.

PS: Nie no dali, dali.......

Ale mało.

Ostatni Dzień wyjazdu:

Kolejny dzień prucia siebie i roweru na podjazdach. Ale za to jaka euforia na myśl przechodzi, że dziś osiągnę główny cel, którego nie trzeba przedstawiać.

Wyruszyliśmy z rana. Naszym promieniem koła z odcinku Książ Wielki do odcinka Kraków, był Miechów. W Miechowie zatrzymaliśmy się na większe zakupy, krótko odpoczeliśmy, pogadaliśmy i ruszyliśmy dokończyć te nasze koło :).

Po drodze jeszcze, znaleźliśmy na poboczu razem 120zł i kartę kredytową. Z czego ja znalazłem dychę, Ola dychę i ten który od niemowlaka miał szczęście bo znalazł stówę, Rafał. Z kartą kredytową próbujemy rozwiązać problem. Trzeba się jakoś skontaktować z gościem. Karta jest pewnie zablokowana i człowiek może sobie wyrobić nową, ale skontaktować się nie zaszkodzi.

I wreszcie dojeżdżamy do tabliczki z napisem KRAKÓW!. Każdy uśmiechnięty na twarzy, świadomy że osiągnął swój cel.
Ostatni dzień dał mi nieźle popalić. Byliśmy w końcu coraz bliżej gór. Podjazdy były napewno męczące i musieliśmy zwolnić trochę o te 9-10 km/h. Nogi zaczeły mnie boleć w tym właśnie dniu.

Po dojechaniu do centrum Krakowa, czekaliśmy na nasz pociąg, który miał się pojawić o 18:40. W chwili czekania, każdy poszedł pozwiedzać centra handlowe. Ja żeby się nie nudzić w pociągu, zakupiłem w Empiku najnowszego BikeBoarda, hehe ;>.

Godz. 18:40, pociąg dojechał do stacji w Krakowie. Pakowanie rowerów do przedziału z rowerami i start do Siedlec. W Siedlcach byłem już o 1:00, 15.06. Tak o to się zakończyła planowana wyprawa z Siedlec do Krakowa. Cel został zrealizowany, banan na Jest poniedziałek, 10 czerwca, godz. ok. 11:00. Trwa wtedy upewnianie się, czy stan techniczny rowerów jest w dobrym stopniu, czyli w takim jak to było jeszcze przed przygotowywaniami w dzień wyjazdu. Po upewnieniu się, że wszystko jest OK, zaczeliśmy pruć przed siebie. Pięciu uczestników wycieczki, czyli Ja, Łukasz, Ola, Rafał i Michał, wymyśliło sobię pewien cel...

Tak drodzy czytelnicy nie mylicie się, tym celem był Kraków

Strasznie się jarałem tym wyjazdem (pozostali chyba też) ;), ponieważ był to nasz pierwszy taki wielodniowy wyjazd, odrazu z takim osiągnięciem (pozwólcie kolarze, szczególnie szosowi, że nazwę to osiągnięciem) :D.

No to zaczynam pisać tę przygodę:

I Dzień wyjazdu:

Ruszyliśmy z Siedlec. W Siedlcach pozałatwialiśmy kilka spraw, a mianowicie kilku uczestników zamówiło w PKP bilety powrotne, Ja kupiłem Isoplusa, linki sciągające i inne tam duperele. Po kupieniu wszystkiego co będzie niezbędne do uzupełnienia ekwipunku, ruszyliśmy natychmiast w drogę.



Naszym pierwszym celem, było dotarcie do Żelechowa. Tam na podwórku miłej pani rozbiliśmy namioty i zjedliśmy "grubsze" żarcie.



II Dzień wyjazdu:

Godz. 7:00. Deszczowo. Każdy nałożył na siebie płaszcz przeciwdeszczowy i w drogę. Niestety chmura się nieźle rozchuśtała i musieliśmy zajechać do jakiegoś najbliższego przystanku autobusowego. Dla niektórych (w tym dla mnie :P), na nic zdały się płaszcze. Kolega posiadał "płaszcz" w którym woda po prostu wsiąkała (pozdrawiam kolegę :D), a ja natomiast miałem płaszcz b.dobry, tyle że był on do pasa, więc spodnie miałem całe mokre. Czekaliśmy tak ok. półtorej godziny. Po upłynięciu danego czasu, słoneczko pięknie wyszło z chmur, a my ruszyliśmy w stronę Dęblina. W Dęblinie przejechaliśmy przez Wisłę i jechaliśmy dalej. W Wieczór dotarliśmy do miejscowości Ciepielów. Przed postanowieniem rozbicia namiotów w tej miejscowości, zobaczyliśmy bardzo ciekawy park:





A tak wygląda rower z bagażem :)




A tu kościół w Ciepielowie (Mieszanka Gotyku z Klasycyzmem bodajże) :):







Tego też dnia pojawiła się pierwsza usterka na tej wyprawie, w rowerze... w moim rowerze ;). Łańcuch się urwał.
(Najlepszy ze wszystkich, a problem jako pierwszy musiał się pojawić) haha :P.

Oczywiście szybko to naprawiliśmy i ruszyliśmy.

Po pozwiedzeniu danej miejscowości, poszliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia namiotów. Udało się znaleźć miejsce do rozbicia na podwórku pewnego miłego pana. Zupki błyskawiczne, chrupki i dobranoc :).

III Dzień wyjazdu:

Ten dzień był chyba najciekawszy. Dojechaliśmy tego dnia do Kielc. Jaki był wtedy krzyk, jak wszyscy zobaczyli góry w świętokrzyskim :D. Tego też dnia razem z kolegą przekroczyliśmy rekord prędkości. Rozpędziliśmy się z górki aż 70 KM/H!.









W Wieczór dojechaliśmy do Kielc.
W Kielcach kupiłem bilet powrotny do Siedlec i poszedłem coś zjeść w Mac'u. Gdy wyszliśmy wszyscy razem z Mac Donalda była już Noc. Pojechaliśmy szukać jakiegoś miejsca do rozbicia naszych namiotów, ale postanowiliśmy, że już za późna pora pytać ludzi, czy można rozbić namiot na ich terenie, więc mieliśmy pomysł rozbić namioty w jakimś lesie. Jednak zauważyliśmy pewien kościół i tam na schodach, pod gołym niebem rozłożyliśmy śpiwory i karimaty i poszliśmy spać. Jeden uczestnik (który się zmieniał z drugim, itd.) nie spał przez pewien czas, żeby sprawdzać czy nie idzie żaden łobuz, złodziej czy nawet ksiądz :D (koło kościoła o dziwo nie było żadnej plebanii, więc bez pytania poszliśmy spać na terenie kościoła).







IV Dzień wyjazdu:

Obudzeni o 4:00 ;). Było wtedy 6 stopni Celsjusza. Musiałem zorganizować rozgrzewkę, bo trzęsłem się cały. Ruszyliśmy dalej. Naszym celem był Miechów



W drodze do Miechowa:







Góry:



Ostatecznie dojechaliśmy do Książa Wielkiego, bo niestety spotkaliśmy się z kilkoma problemami, a to dętka do wymiany u kolegi w rowerze, a to jakieś problemy zdrowotne itp. Tam szukaliśmy jakiegoś (jak to przystało :p) miejsca do rozbicia namiotów. Ze znalezieniem było ciężko. Nie chcę obrażać ludzi mieszkających w tych okolicach ale takie są fakty, a mianowicie pytaliśmy ludzi aż 5 razy czy możemy rozbić namiot na danym terenie. Często słyszeliśmy odpowiedzi: Nie!, czy też pewne wymówki i historyjki typu: To nie mój dom i mój teren, tylko brata, więc nie mogę was wpuscić. Jedna gospodyni, nawet zatrzasneła mocno drzwiami. Szczerze mówiąc, ludzie w tych okolice są naprawdę chamscy.

Zmęczeni ;):





Wreszcie znaleźliśmy miejsce u pewnej bardzo miłej góralki, która pozwoliła nam rozbić namioty w rogu swojego pola.

W drodze do najbliższego sklepu, napotkaliśmy cholernie długi i wąski zjazd (jak na typową drogę dopuszczoną do ruchu aut). Bez machania korbą rozpędziliśmy rowery do ok. 60 km/h.

Z cyklu: "Powrót ze sklepu" :D



Wieczorem, kolacja składająca się z tostów francuskich (mi chamy nie dali) ;( i spać.

PS: Nie no dali, dali.......

Ale mało.

Ostatni Dzień wyjazdu:

Kolejny dzień prucia siebie i roweru na podjazdach. Ale za to jaka euforia na myśl przechodzi, że dziś osiągnę główny cel, którego nie trzeba przedstawiać.

Wyruszyliśmy z rana. Naszym promieniem koła z odcinku Książ Wielki do odcinka Kraków, był Miechów. W Miechowie zatrzymaliśmy się na większe zakupy, krótko odpoczeliśmy, pogadaliśmy i ruszyliśmy dokończyć te nasze koło :).

Po drodze jeszcze, znaleźliśmy na poboczu razem 120zł i kartę kredytową. Z czego ja znalazłem dychę, Ola dychę i ten który od niemowlaka miał szczęście bo znalazł stówę, Rafał. Z kartą kredytową próbujemy rozwiązać problem. Trzeba się jakoś skontaktować z gościem. Karta jest pewnie zablokowana i człowiek może sobie wyrobić nową, ale skontaktować się nie zaszkodzi.

I wreszcie dojeżdżamy do tabliczki z napisem KRAKÓW!. Każdy uśmiechnięty na twarzy, świadomy że osiągnął swój cel.
Ostatni dzień dał mi nieźle popalić. Byliśmy w